Krew mnie zalewa gdy słyszę wypowiedzi niektórych osób, które przekonują, że in vitro to nie jest żadna terapia bowiem nie rozwiązuje problemu jakim jest niepłodność.
Przecież nie jest to jedyna procedura medyczna, która działa właśnie na takiej zasadzie, czyli osiąga efekt terapeutyczny ale nie likwiduje pierwotnego problemu. Nie trzeba szukać daleko aby przytoczyć inne przykłady powszechnie uznawanych procedur medycznych, które działają dokładnie tak samo jak in vitro. Na przykład zastrzyki z insuliny stosowane w leczeniu cukrzycy nie wyleczą przecież trzustki ale wyręczą ją w wypełnianiu zadań a co za tym idzie efekt terapeutyczny zostanie osiągnięty.
Podobnie proteza nogi nie sprawi, że utracona noga nagle odrośnie, ale umożliwi w miarę normalne funkcjonowanie i poprawi komfort życia. Jakoś nie słychać głosów, że należy zaprzestać stosowania protez czy insuliny gdyż są przeciwko naturze.. Uznawanie jedynie procedury in vitro jako jedynej będącej przeciw naturze jest niesprawiedliwe i krzywdzące.
In vitro to przecież nic innego jak jednak z procedur medycznych, której celem jest osiąganie efektu terapeutycznego głównie w stosunku do osób borykającą się z problemem niepłodności.
A niepłodność jest oczywiście chorobą, która jak każda inna znalazła swoje miejsce w międzynarodowej klasyfikacji chorób ICD-10. Jako N97 oznaczona jest niepłodność kobiet a jako N46 mężczyzn. Dla odmiany cukrzyca insulinozależna to E11. Dlaczego zatem twierdzić, że leczenie jednej z chorób jest właściwe i zgodne z naturą i godnością człowieka, a innej już nie? Kto i dlaczego ma prawo podejmować takie decyzje?!
Moim zdaniem kluczowe
jest aby zacząć patrzeć na in vitro jako na metodę terapeutyczną,
a niepłodność zacząć postrzegać jak jedną z wielu chorób.
Wystarczy już, że zapłodnienie in vitro nie jest refinansowane ze
środków publicznych. Przecież osoby borykające się z problemem
niepłodności płacą normalne składki na NFZ, a jednak za leczenie
swojej przypadłości muszą dodatkowo płacić ogromne pieniądze.
Być może osoby takie wolałby aby NFZ przestał refundować
operacje bariatryczne (odchudzające) a zaczął refundować
kosztowne leczenie niepłodności.
Należy przy tym zwrócić
uwag, że problem niepłodności pomijając oczywistą konsekwencję
niemożliwości posiadania potomstwa, wiąże się z szeregiem
problemów natury psychicznej jak depresja oraz może utrudniać
normalną egzystencję w społeczeństwie. Dokładnie tak jak paraliż
nóg utrudnia egzystencję w społeczeństwie osobie bez wózka
inwalidzkiego. Nikt jednak nie krzyknie, że wózek inwalidzki jest
wbrew naturze!
O społecznej ignorancji
dla problemu in vitro świadczą niewątpliwie protesty tak zwanych
obrońców prawa do życia, którzy demonstrują z plakatami
zamrożonych kilku miesięcznych płodów. Przecież zarodek jaki
bierze udział w procedurze zapłodnienia pozaustrojowego wygląda
diametralnie inaczej. To tylko kilka komórek, z której może lecz
nie musi niestety powstać nowe życie. Osoby leczące się w
klinikach in vitro byłby wielokrotnie bardziej szczęśliwe gdyby
transferowane zarodki wyglądały tak jak na plakatach przeciwników
in vitro bowiem zapewne szansa na ciąże z takich zarodków byłaby
zdecydowanie większa. Tak jednak nie jest, a podany zarodek wcale
nie musi zagnieździć się w macicy przyszłej matki... Dokładnie
jak przeszczep narządu może ale nie musi się przyjąć...
Fatalnym jest gdy osoby
borykające się z problemem niepłodności słyszą od innych osób
„złote rady” , że mogą adoptować sobie dziecko. Szkoda
tylko, że osoby dające takie rady same nie adoptują dziecka. Domy
dziecka wtedy nie byłyby tak przepełnione, bowiem wiele jest osób
dających takie wspaniałe rady. Przecież adopcja to bardzo
skomplikowana sprawa, o wiele bardziej złożona w porównaniu z
posiadaniem biologicznego dziecka. Po pierwsze nie każdy jest gotowy
aby zdecydować się na adopcję. Po drugie dzieci adoptowane często
mają różne problemy zdrowotne, a nie każdy jest gotów wziąć na
wychowanie chore dziecko. Decyzja o ewentualnej adopcji jest sprawą
indywidualną każdego człowieka, i na pewno nie należy dawać rad
tego typu osobom mającym problemy z płodnością. Dokładnie tak
samo jak obrońcy życia walczą o zakaz aborcji chorych płodów,
ale jednak sami nie ustawiają się w kolejce aby adoptować chore
dzieci. Najłatwiej zawsze decyduje się za innych czy ocenia
postępowanie innych osób...
Jak już wcześniej
pisałem in vitro wiąże się z ogromnymi kosztami, a nie jest
refundowane przez Państwo. W związku z powyższym nie każdego stać
na taką droga terapię. Niektórzy decydują się spróbować zebrać
środki w internecie w ramach finansowania społecznościowego, które
tak doskonale sprawdza się w przypadku innych chorób. Niestety,
przeważnie napotykają na ogromne niezrozumienie i wiele negatywnych
uwag. Często słyszy się, że skoro nie stać ich na in vitro to
jak ma być ich stać na utrzymanie dziecka i że w związku z tym
nie powinni go mieć. Czy na pewno tak jest, że utrzymanie dziecka
kosztuje 60 tys rocznie czyli 5 tysięcy miesięcznie? Skąd taka
kwota? Tyle bowiem potrafią kosztować dwa cykle terapii in vitro
połączone z zaawansowaną diagnostyką. Takie dwie terapie z
powodzeniem można odbyć w ciągu jednego roku. Czy zatem na pewno
porównanie kosztów terapii in vitro do utrzymania dziecka jest
zasadne? Poza tym niezrozumiałym wydaje się być, że finansowanie
społecznościowe sprawdza się do zbierania środków na chore
dzieci, a nie sprawdza się gdy ktoś chce zebrać środki na to aby
mieć zdrowe dziecko dzięki in vitro, a co za tym idzie nie musieć
zbierać pieniędzy na jego leczenie.. Czy na pewno nie lepiej
zapobiegać niż leczyć ? Nie ma też niestety żadnych fundacji
które umożliwiłyby zbieranie 1% podatku na leczenie niepłodności..
Dlaczego tak choroba jest tak bardzo dyskryminowana społecznie?
Kończąc należy
podkreślić, że in vitro nie jest tylko i wyłącznie dedykowane
osobom borykającą się z problemem niepłodności rozumianej jako
niemożliwość zajścia w ciążę. In vitro umożliwia badanie
genetyczne już na etapie blastocysty umożliwia wczesne wykrycie
chorób przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Dzięki temu można
sprawić, że dziecko narodzone będzie pozbawione ciężkiej choroby
a co za tym idzie cierpienia, bólu czy nawet przedwczesnej śmierci.
Przecież żaden rodzic nie chce aby jego dziecko cierpiało czy
spędzało życie w szpitalu zamiast na placu zabaw. Dlaczego zatem
nie miałby uchronić go od tego dzięki analizie genetycznej w
stadium blastocysty? Obrońcy życia pewnie stwierdzą, że efektem
takiej analizy jest to, że chore zarodki pozostają zamrożone w
klinikach leczenia niepłodności co jest, ich zdaniem, nieludzkie. Żaden problem,
mogą przecież zgłosić się sami do takiej kliniki i adoptować
taki zamrożony zarodek, a potem patrzyć jak cierpi po narodzeniu.
Ale nie.. przecież osoby podnoszące takie argumenty mają
przeważnie swoje cudowne bezproblemowe życie i gromadkę zdrowych
dzieci. Dzięki temu mają czas aby oceniać pod względem
moralno-etycznym postępowania innych... Przecież gdyby siedzieli
24 godziny na dobę w szpitalu z chorym dzieckiem nawet przez głowę
by im nie przyszło, że mogą stanąć na ulicy z absurdalnym
transparentem pokazującym zamrożone kilkumiesięczne dzieci... Ale
zdecydowanie prościej ocenia się innych, gdy samemu nie ma się
pojęcia o tym co to znaczy mieć chore dziecko czy wyprawić swojemu
dzieciątku pogrzeb zamiast imprezę na pierwsze urodziny...
In vitro pozwala uniknąć cierpienia zarówno dziecka jak i rodzica, cierpienia zarówno psychicznego oraz fizycznego i tak należy na nie patrzyć.
Nie można też zastąpić go naprotechnologią, bowiem problemy, które może rozwiązać zapłodnienie pozaustrojowe są zupełnie innego kalibru niż te na które może pomóc obserwacja ciała kobiety....
Mam nadzieję, że
społeczne postrzeganie in vitro w końcu się zmieni a osoby skazane
na tą terapię dostaną należne społeczne wsparcie a nie
potępienie..
Fragment powyższej rozprawki pojawił się w sierpniowym numerze magazynu Charaktery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz