wtorek, 2 stycznia 2018

"Wyrwany" z in vitro czyli kolejny "cudownie nawrócony"

W trakcie odpoczynku na Maderze zupełnie przypadkiem wpadł w moje ręce dość stary bo z 2016 roku wywiad z lekarzem ginekologiem Jackiem Szulcem, który przedstawia się jako osoba "wyrwana" z in vitro... Już na Maderze stwierdziłem, że po powrocie napiszę swój komentarz do tego wywiadu, a że wróciłem z urlopu to jak pomyślałem tak zrobiłem..


Wywiad z lekarzem wyciągniętym z in vitro można znaleźć na stronie gosc.pl. Gdy zobaczyłem tytuł artykułu to moim pierwszym skojarzeniem była analogia do historii profesora Bogdana Chazana, który znaczną część swojego życia zawodowego poświęcił na dokonywania aborcji, żeby ostatecznie stać się głównym obrońcą "życia poczętego".  

Wywiad rozpoczyna się od wyrażenia poglądu, który może sugerować, że głównym celem in vitro jest to aby dać zarobić lekarzom. "Wyrwanemu" z in vitro ginekologowi dawało zarobić przez 7 lat i jak sam pisze "wskoczył na inny poziom życia".  Trudno się nie zgodzić z tym, że leczenie in vitro daje zarobić, ale daje zarobić również na przykład stomatologia, dermatologia czy medycyna estetyczna. I czy to jest złe? Podstawowym celem medycyny jest pomagać ludziom, ale z drugiej strony lekarz to również jest zawód, którym ktoś zarabia na utrzymanie siebie i swojej rodziny. Zatem za kuriozalne uważam sprowadzanie leczenia in vitro do zarabianych przez lekarzy, którzy się tym zajmują, pieniędzy.. W takiej sytuacji najbardziej ciekawi mnie, czy skoro dla "wyrwanego" z in vitro doktora, ta metoda leczenia nagle okazała się złem wcielonym, to czy i komu zwrócił zarobione na tej metodzie pieniądze? W wywiadzie dla gosc.pl nie ma niestety mowy o tym że lekarz Jacek Szulce zwrócił lub planuje zwrócić pieniądze zarobione na leczeniu ludzi metodą in vitro. Moim zdaniem, skoro in vitro jest dla Pana doktora takim złem wcielonym, to niemoralne powinno również być samo posiadanie majątku uzyskanego na tej niemoralnej metodzie..Skoro Pan doktor pieniędzy zarobionych z in vitro nie zamierza nikomu oddać, to można domniemywać nawet, że przez 7 lat zarobił tyle że starczy mu na dostanie życie do emerytury i czy to przypadkiem nie było powodem rezygnacji dalszej pracy...? Lekarz ochoczo mówi jak to przed rozpoczęciem pracy w klinice in vitro zarabiał 1100 zł, niestety nie podaje ile zarabiał w klinice in vitro, ani potem w klinice naprotechnologii... Ciekawe czemu....

Kolejny zarzut wysunięty przez autorkę wywiadu dotyczy tego, że in vitro skuteczne nie jest. Dość kuriozalnie wynika zestawienie małej skuteczności in vitro z wypowiedzianymi przez lekarza słowami o tym, że in vitro daje ludziom szczęście. Przecież nawet gdyby skuteczność in vitro była na poziomie 1% to ludzie którym by pomogło byliby niesamowicie szczęśliwymi ludźmi.. A skuteczność in vitro jest wyższa i oscyluje w granicach 30 - 40%, a co za tym idzie ludzie mają jeszcze większą szansę na szczęście. Poza tym naturalnym u człowieka chorego jest szukanie ratunku zgodnie z zasadą "tonący brzytwy się chwyta" . Czyli osoba chora jest skłonna skorzystać nawet z drogich i eksperymentalnych terapii w zamian za nawet cień szansy powodzenia leczenia...

W dalszej części lekarz Jacek Szulc mówi o tym jak łatwo manipulować statystykami leczenia in vitro i sam podaje informacje nieprawdziwe twierdząc, że każda z 8685 par zakwalifikowanych do programu in vitro miała "sześć zapłodnionych zarodków"  ( do tej pory musiałem być niezłym ignorantem bo zgodnie z moją wiedzą zapłodnić to można komórkę jajową a nie zarodka. Zarodek powstaje lub nie w wyniku zapłodnienia komórki jajowej ). Należy zwrócić uwagę na brzmienie ustawy o leczeniu niepłodności a konkretnie Art 9 który mówi :


Z uwagi na powyższe to co podaje lekarz Jacek Szulce jest po prostu nie możliwe i sprzeczne z brzmieniem ustawy. Niemożliwym jest aby każdej kobiecie biorącej udział w programie in vitro pobrano dokładnie 6 komórek, z których wszystkie okazały się dojrzałe, ładnie się zapłodniły i wszystkie zarodki ładnie się rozwijały do dnia transferu. Oczywistym jest, że pary mogły uzyskać między 0 a 6 zarodków. W każdym razie na potrzeby artykułu przywołano piękną liczbę 43 tysięcy zarodków z których powstało 2599 ciąż.  Istna woda na młyn przeciwników in vitro.. Skąd powstała liczba 43 tysięcy nie wiem, bowiem mnożąc 6 zarodków przez 8685 par otrzymujemy - 52110 , a zatem jeszcze więcej zarodków...Nawet przyjmując, że każda z par miała tych 6 zarodków, to myślę że i tak ogólna liczba zarodków jest znacznie mniejsza w zestawieniu z parami które starają się naturalnie o ciążę i w ciągu roku mogą mieć nawet 12 zarodków...
Nie zmienia to faktu, że ciekawi mnie jak lekarz ten mógł pracować w klinice in vitro skoro nawet nie znał ustawy o leczeniu niepłodności...

W dalszej części autorka wywiadu zestawia liczbę ciąż tj 2599 z liczbą urodzeń 214 stwierdzając, że 2385 kobiet poroniło... Śmiem przypuszczać, że poronień w wyniku naturalnych starań o dziecko jest wielokrotnie więcej a sporo z nich ma miejsce w sposób niezauważalny dla kobiety która nawet nie wie, że była przez chwilę w ciąży. Niestety nie ma w tym przypadku żadnych wiarygodnych statysty. Zatem dane z samego programu in vitro, bez żadnego punktu odniesienia mają za cel porazić czytelnika...

Kolejnym punktem wywiadu są powikłania związane z udziałem w leczeniu in vitro. Cóż... oczywistym jest, że każda medyczna ingerencja w organizm ludzki wiąże się z ryzykiem a każdy z zabiegów wiąże się z możliwością wystąpienia powikłań. Czy w związku z tym ludzie powinni przestać się leczyć?

Następnym absurdem stworzonym przez autorkę wywiadu jest  "ryzyko zabicia dziecka w czasie transferu do organizmu". Szczerze nie mam pojęcia jak można wymyślić coś tak absurdalnego. Przebijają to tylko słowa lekarza Jacka Szulca o znajdowaniu martwego zarodka w pochwie... Pojęcia nie mam jak dobry trzeba mieć wzrok aby dostrzec martwego zarodka w pochwie pacjentki....zarodka, którego widać jedynie pod mikroskopem....

W kolejnych pytaniach, nieudany transfer zostaje zrównany z utratą dziecka. Niestety, mam wrażenie, że im dalej w las, tym wchodzimy w coraz większe opary absurdu. Ciekawi mnie czy dla autorki wywiadu pójście do łózka z partnerem w dzień owulacji, po którym nie zajdzie w ciążę, jest utratą dziecka... Przykre gdy ludzie mówią o rzeczach o których pojęcia nie mają...

Z całego artykułu najbardziej zirytowała mnie część dotycząca diagnostyki genetycznej zarodków o której lekarz Jacek Szulc mówi słowami " Sprawdza się, mówiąc wprost, jakość zarodka. Czyli wyciąga z gotowej ludzkiej istoty komórkę, bada jej genom i ocenia, czy się nadaje, czy nie…(...)Czysta selekcja ludzi. W USA tak się wręcz kliniki reklamują: zrobimy ci dziewczynki o złotych loczkach i niebieskich oczach." 
Nie wiem jak można w taki sposób zakłamywać rzeczywistość w ogóle nie patrząc na pozytywne strony diagnostyki genetycznej na etapie zarodka (PGD). Dziwi mnie, że lekarz nie widzi, że dzięki tej metodzie można uniknąć wielu ciężkich czy śmiertelnych chorób, a sprowadza ją do wyboru koloru oczu. To nie do tego została stworzona ta metoda!! To tak jakby powiedzieć, że pistolety są po to aby można było napadać na banki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz