piątek, 2 marca 2018

"Koło ratunkowe" gdyby in vitro z PGD się nie udało...

Tekst ten napisałem już dość dawno temu, ale z różnych powodów go nie publikowałem... Teraz stracił on na aktualności z uwagi na fakt, że moja żona jest już w 15 tygodniu ciąży po czwartym transferze zamrożonego zarodka, ale myślałem, że go opublikuję...

Po dwóch nieudanych transferach, moja żona bardzo chciała opracować "plan B" na wypadek, gdyby in vitro się nam nie udało. Mi takie podejście wydawało się dość dziwne bowiem przed nami było wtedy jeszcze około 15 transferów.. Zależało mi jednak aby nie denerwować mojej żony a co za tym idzie zgodziłem się na poszukiwanie alternatywnych rozwiązań,...
Oczywiście mieliśmy nadzieję, że chociaż jeden ze wszystkich transferów, które były przed nami, się powiedzie, ale o tym dopiero moglibyśmy się przekonać najwcześniej po podaniu ostatniego zarodka... Lekko licząc o tym czy in vitro z PGD się powiodło spodziewaliśmy się dowiedzieć za minimum 2 lata. Do tego czas płyną nieubłaganie a my nie stawaliśmy się niestety młodsi tylko wręcz przeciwnie...

Na początku rozważaliśmy powrót do naturalnych starań o dziecko. Wydawało się nam, że ta sztuka powinna się udać zważywszy na fakt, że moja żona naturalnie zachodziła już w ciążę dwukrotnie. Zakładaliśmy oczywiście, że in vitro nie rozregulowało całkowicie organizmu mojej żony... Ewentualna ciąża wiązałaby się jednak z koniecznością amniopunkcji lub biopsji kosmówki i szukania laboratorium, które przeprowadzi badania genetyczne w poszukiwaniu naszych mutacji. Gdy wynik badań okazałby się niekorzystny bylibyśmy zmuszeni przeprowadzić terminację ciąży co wiązałoby się z kolejną traumą dla nas. Dodatkowo możliwym wydawał się fakt, że aborcja mogłaby być już wtedy w Polsce zakazana, musielibyśmy szukać pomoc za granicą... Zatem wydawało mi się, że byłaby to opcja przy której sami prosilibyśmy się o kłopoty...

Innym rozwiązaniem, które braliśmy pod uwagę i które mogło sprawić, że będziemy mieli żyjące dzieci była już tylko adopcja.. Adopcja nie byłaby rozwiązaniem pozbawionym wad. Po pierwsze, często ośrodki adopcyjne wymagają deklaracji, że rodzice rezygnują z naturalnych starań o dziecko. Nie jest to może szczególny problem, zważywszy na fakt, że nasze geny wcale rewelacyjne nie są.. Większym problemem dla mnie wydawał się fakt, że dzieci czekające na adopcję są w znacznej większości obciążone FAS lub RAD.. Przebieg obu tych zaburzeń może być bardzo różny u każdego dziecka i praktycznie nie ma szans aby przewidzieć jak to będzie wyglądało w momencie podchodzenia do adopcji. Dla mnie najbardziej martwiące było, że osoby z FAS mogą nie być osobami samodzielnymi w dorosłym życiu... Każdy rodzic wychowując dziecko marzy, że w przyszłości będzie ono samodzielne i założy swoją rodzinę...
 
Ponadto jak się okazało, nasze dotychczasowe przejścia bardzo komplikowały ewentualną adopcyjną drogę... Odwiedziliśmy bowiem wstępnie dwa ośrodki adopcyjne. W pierwszym z nich Pani gdy usłyszała naszą historię to stwierdziła, że z uwagi na fakt iż straciliśmy dwójkę dzieci musimy udać się na terapię małżeńską. Wniosek taki wysnuła praktycznie nas nie znając. Nie przekonały tej Pani nasze twierdzenia, że terapia jest nam zbędna bo przecież mogliśmy się już wielokrotnie rozwieść....Fakt trwania naszego małżeństwa niestety nic dla Pani w OA nie znaczył ... Ponadto Pani stwierdziła, że teraz dzieci w ośrodku jest mało, a rodzin dużo, więc ona może sobie w rodzinach przebierać, sugerując tym samym, że nie mielibyśmy szans na dziecko. Dodała również, że gdyby w ogóle adopcja miała dojść w naszym przypadku do skutku, to moglibyśmy liczyć jedynie na adopcję chłopców gdyż straciliśmy córeczki... Pani w OA wypytywała nas czy chodzimy na cmentarz do naszych córek oraz jakie miały pogrzeby... Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie z perspektywy adopcji ?! Na koniec tej nieprzyjemnej rozmowy, Pani zapytała, czy nie chcielibyśmy adoptować rodzeństwa tj 3 i więcej dzieci za jednym razem, sugerując, że tylko wtedy możemy na cokolwiek w ośrodku liczyć...Przyznam, że nie mieliśmy ochoty na dalszą znajomość z tą Panią ani z tym ośrodkiem...Absurdalnym wydało się nam, że Pani w OA miała obiekcje aby powierzyć nam na wychowanie 1 dziecku, a bez większego problemu dałaby od razu trójkę...

W drugim ośrodku jaki odwiedziliśmy przyznam, że zostaliśmy nieporównywalnie milej przyjęci. Odnieśliśmy wrażenie, że to nawet ośrodek się trochę reklamował przed nami. Przed wszystkim nikt nas w pierwszych słowach nie wysłał na terpię małżeńską ani nie przekreślił możliwości adopcji jednego dziecka..Pani w tym ośrodku były bardzo miłe i pozwoliły nam rozpocząć przygotowania adopcyjne tj. napisać życiorysy, dostarczyć informacje o niekaralności , braku nałogów czy zatrudnieniu oraz przystąpić do testów psychologicznych. Zgodnie z informacjami znalezionymi w sieci, testy psychologiczne należy rozwiązywać korzystając z pierwszego skojarzenia a co za tym idzie nie należy myśleć za długo przy każdym z pytań. Na testach pytania były otwarte (np. Dokończyć zdanie: "Tata...." ) lub zamknięte (np. "Czy umiałbym rozkręcić imprezę towarzyską?", odpowiedz korzystając ze skali 1 - 6 gdzie 1 całkowicie się nie zgadzam , 6 całkowicie się zgadzam). Po testach mieliśmy wziąć udział w serii spotkań.... Niestety, z nieznanych nam przyczyn, po wypełnieniu przez nas testów psychologicznych, usłyszeliśmy, że jednak zostajemy zdyskwalifikowani z dalszego procesu adopcyjnego.. Pani nie podała mi kompletnie żadnego uzasadnienia dla naszej dyskwalifikacji. Nie miało znaczenia, że poświęciliśmy swój czas na gromadzenie dokumentów, wypełnianie testów... Jedynym sposobem aby poznać przyczyny odmowy było ponownie stracić czas i pojechać do ośrodka na kolejne spotkanie.... Na szczęście o dyskwalifikacji dowiedzieliśmy się dzień po udanym czwartym transferze zarodka i zdecydowałem, że nie będziemy jechać do OA i tracić czasu ani nerwów.. Nie chciałem też denerwować żony mówiąc jej, że zostaliśmy zdyskwalifikowani, więc postanowiłem na pewien czas zatrzymać dla siebie tą informację...

Nasze poszukiwania "koła ratunkowego" na wypadek niepowodzenia przy in vitro z PGD pokazały, że dla naszej rodziny nie może być mowy o żadnym panie B i jedynym rozwiązaniem jest sukces leczenia in vitro...

2 komentarze:

  1. A nie brali Państwo pod uwagę banku nasienia i inseminacji? Wiem, że to wyklucza biologiczne rodzicielstwo obydwojga rodziców, ale jest jakąś alternatywą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcześniej juz rozważaliśmy zarówno nasienie dawcy albo komórki jajowe... Jednak do tego mam mieszane uczucia ze względu na możliwość przypadkowego połączenia się w parę genetycznego rodzeństwa... Wydaje mi się, że lepszym byłoby gdyby dawstwo nie było anonimowe. Obecnie te rozważania i tak straciły na aktualnosci w naszym przypadku z uwagi na 15 tydzień ciąży po czwartym transferze...

      Usuń