Moim zdaniem przesłuchanie świadków przed Komisją do spraw orzekania o zdarzeniach medycznych to istna porażka. Na początku komisja prosi świadka o opowieść pod tytułem "Co istotnego wie świadek o spraw". Dopiero po takiej opowieści możliwe jest zadawanie pytań.
Oczywistym jest, że świadkami będą głównie lekarze, którzy przecież z własnej woli nie powiedzą o sobie nic złego. Wręcz przeciwnie, w trakcie swojej opowieści przedstawią siebie w jak najlepszym świetle. Okazuje się, że nie możemy takiej opowieści świadka przerwać, bowiem jak to stwierdziła w moim przypadku komisja "To Komisja ocenia czy ma to związek ze sprawą".
Ciekawym zbiegiem okoliczności było, że później ta sama Komisja większość moich pytań oceniła jako niezwiązane ze sprawą, i nieustannie przerywała mi w trakcie ich zadawania.
O ile w trakcie pierwszego posiedzenia mogłem odnieść wrażenie, że komisja była mi przychylna, to teraz wyglądało to bardziej jakby dogadała się ze szpitalem, że wskażą mi gdzie jest moje miejsce...
Ziściło się również to czego się obawiałem tj. wszyscy lekarze równo kłamali do tego stopnia, że nawet przeinaczali dokonane przez siebie wpisy w dokumentacji medycznej.
Prawdziwym "hitem" było, że jeden z lekarzy stwierdził, "nie zabroniłem Państwu obecności przy córce. Tylko zasugerowałem, żeby poszli Państwo do domu" podczas gdy do tej pory szpital stał na stanowisku, że nie mogliśmy być przy córce ze względów epidemiologicznych, których nie precyzował.
Wniosek z tego płynie taki, że warto mieć zawsze przy sobie aktywny dyktafon....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz